Piwo godne imperium

07:45

Stouty imperialne to piwa prawdziwie królewskie. Perły w koronie godne dworu carskiego. Najtęższe z najtęższych, najmocniejsze z najmocniejszych i - niczym Eric Roberts - najlepsze z najlepszych. Piwa o tak potężnej zawartości alkoholu okazują się być wymarzonymi piwami na długie zimowe wieczory, ciągnące się od piętnastej trzydzieści do pierwszej w nocy, gdy mróz trzaska za oknem, piana na piwie zamarza, a wysłużony diesel nie odpala. W takich okolicznościach przyrody, po niezwykle pracowitej końcówce roku, która spowodowała spadek ilości wpisów na blogu, pomyślałem sobie, że wynagrodzę sobie ciężką pracę przeglądem russian imperial stoutów. Było mi łatwiej, bowiem kilka z nich już leżało w chłodnym i ciemnym miejscu. Co ciekawe tylko jedno z tych piw zostało zakupione poza Zagłębiem Dąbrowskim. Wszystkie pozostałe pochodzą ze sklepów w Sosnowcu, Będzinie i Czeladzi. Nie liczę tu zamówionego Hadesa Gone Wild, którego najbliżej mogłem odebrać w Krakowie. Niemniej jednak zapraszam do czytania, wpis miał początkowo zawierać 8 poniższych piw. A na czym się skończyło?



Bardzo lubię historyjki i legendy, a legenda - taka, która bardzo wrosła w świat piwa - szuka genezy imperialnego stoutu, w potrzebie eksportowania piwa do carskiej Rosji w XIX wieku. Legenda mówi też, że w tych bardzo mocnych stoutach rozkochał się Piotr Wielki goszcząc w stolicy Anglii. Prawda może być jednak mniej epicka i bardziej przyziemna. Przedrostki "imperialny" i "russian" najprawdopodobniej pojawiły się za sprawą dźwigni handlu. Słowa wytrychy miały działać na wyobraźnię i sprawiać, że ręka sama sięgała do sakiewki, a funty same lądowały na blatach szynkarzy. Tak oto narodził się styl piwa, w nazwie którego w dobrym tonie jest umieścić coś kojarzącego się z Rosją (najlepiej carską lub radziecką) lub chociaż rosyjskie litery. O ile słowo "rosyjski" pojawia się fakultatywnie, to przedrostek "imperialny" jest już obligatoryjny.


Powyższa grafika tru paint master w skrócie opisuje styl russian imperial stout. Gęstość początkową, zawartość alkoholu oraz jednostki goryczy. Tak naprawdę jednak, o ile o dolnej granicy możemy mówić łatwo, to górna bywa przekraczana... Prawo rewolucji - piwnej, nie październikowej.

Black block z katalońskiego browaru kontraktowego La Pirata, który korzysta z usług kilku browarów, a w tym konkretnym przypadku z mocy warzelnych browaru Ca l’Arenys. Buteleczka 0,33 l. wita nas świetną etykietą oraz informacją o zawartości alkoholu - 11,2% oraz IBU - 72. Płyn w szkle jest tak czarny jak powinien, ale gdy skierowałem światło bezpośrednio na piwo, pojawiły się refleksy. Piana jest beżowa i na zdjęciu wygląda elegancko, ale szybko zredukowała się do krążka. Aromat został zdominowany przez mleczną czekoladę niczym z alpejskich pól i kawę mocca niczym z włoskich kafejek. Smak tego imperialnego stoutu zachwyca bardzo wyraźnymi orzechami i niepowtarzalnym posmakiem amaretto, z którym pewnie skojarzyła mi się alkoholowość. Ten mocny alkohol właśnie tym się objawia. To jednak orzechy grają pierwsze skrzypce, zaraz potem pojawia się marcepan, co znów wskazuje na migdały. Pod koniec alkohol był już bardziej wyczuwalny, ale nie przeszkadzał mi ani trochę. Świetne piwo! Jeżeli Hiszpania (tfu, Katalonia) nie kojarzyła mi się do tej pory z piwem, to znak by nie skreślać Barcelony jako wakacyjnego kierunku.


Temptation z angielskiego The Durham Brewery skusiło mnie w Katowicach na Mariackiej, a dodatkowa pochwała Piotrka przekonała mnie do zakupu. Po przelaniu do kielicha w dalszym ciągu kusiło absolutną czernią. Jasnobrązowa piana opada dosyć szybko uwalniając mocno palony aromat kojarzący mi się z kawą zalewajką. Pojawił się w zapachu też alkohol (tu jest go "tylko" 10%) i wyraźna czekolada. Smak został zdominowany przez kojarzące się runem leśnym czarne owoce - borówki i jagody, ale także bardzo mocno palone ziarna zbóż. Piwo balansuje w stronę słodyczy, pozostawiając niezbyt wysoką gorycz w posmaku. Alkohol jest dosyć wyraźny, co wskazuje, że piwu mogło by pomóc dłuższe leżakowanie. Ten alkohol skojarzył się jeszcze z ostrym pieprzem, takim lekko gryzącym. Jest za to Temptation bardzo tęgie, przyjemnie wypełniające usta, wyraźne, pozostawiające przyjemny posmak. Dla mnie. Obawiam się, że osoby bardziej wyczulone na smak alkoholu mogą mieć z nim problem.



Saint Petersburg ze znanego mi - i nie tylko mi - już angielskiego Thornbridge. Pisałem o nim tu. To jeden z najsłabszych RISów w tym tekście i właściwie nie mieści się z widełkach przeznaczonych dla imperialnych stoutów. No ale skoro Thronbridge go tak nazywa, to wrzucam w zestawienie. Piana zniknęła szybciej niż każdy opozycjonista w wielkiej Rosji. To co się najbardziej rzuca w oczy w Piotrogrodzie, to jego jedynie umiarkowany zapach - chodzi mi o jego moc. Jest palony i lekko orzechowy, ale ogólnie nie zachwycił mnie. Piwo jest znacznie mniej tęgie, mniej stoutowe, niż wszystkie pozostałe. Foreign extra stout mojego kumpla był znacznie bardziej risowy. Leningrad jest za to bardzo gorzki i jest to gorycz kojarząca się z popiołem. Mimo że ogólnie jest bardzo lekki w trakcie picia, to delikatnie gryzie się w gardle. Chyba jedyny, którego nie chciałbym powtórzyć. "Leningrad, Leningrad, Thronbridge katastrophen ris".

Do kupienia Viking Chili Stoutu nie trzeba mnie było namawiać, nie dość że wiking, to jeszcze chilli. Dobre połączenie dla każdego brodacza mojego pokroju. Solidna butla i 10% alkoholu miały mi gwarantować odpływ godny łupieżczej wyprawy na Brytanię, a papryczki pieczenie przypominające płonące podgrodzie. VCS to propozycja duńskiego browaru Hornbeer, z którym nie miałem jeszcze przyjemności. W czasie nalewania zdawał się być gęsty i oleisty, jednak nie całkiem czarny, jakby papryczki pozostawiły w nim trochę ostrej czerwieni. Piana dosłownie na pograniczu znaczeniowym tego słowa. Zaskoczył mnie aromat piwa, tak bardzo że dałem go do spróbowania (nie no ok, każde daje - lubię ten hejt i wyraz obrzydzenia) mojej Katarzynie i o dziwo orzekła to samo - mandarynki i zioła (przyprawy korzenne). W smaku dominuje czekolada i właściwie nic ponad to. Płaskie jak klata modelki z paryskiego żurnala. Gdzieś tam na koniec daje o sobie znać posmak anyżowy. Piwo jest niestety tylko lekko pikantne. Piszę "tylko", a może to jest zaleta? Piwo jest przeciętne i nudne, jak na srogą nazwę.

Cremlin Crude, czyli mniej więcej Surowy Kreml, to propozycja od, prezentowanego niegdyś pod postacią kontrowersyjnego quadrupla (klik), duńskiego kontraktowca Beer Here. Ma przypominać nieprzetworzony olej sprowadzony z Morza Kaspijskiego. 10% alkoholu ma za to sprawić, że nie będziemy się zastanawiać, czy kolejne posunięcia polityczne Cara Vladimira są rozsądne. To jeden z niewielu risów, o którym nie powiem bez zastanowienia - jest czarny jak Wołga proboszcza. On jest zdecydowanie bardzo, bardzo ciemno brązowy. Jest jednak nieprzejrzysty jak zamiary wspomnianego kapłana. Wieńczy go solidna czapa pięknej i gęstej piany. W stylowym i hipsterskim teku prezentuje się wyśmienicie. Aromat Kremla jest mocno palony - niczym Moskwa w 1611 r. Przy tym jest mocno słodowo, czekoladowo i pojawia się lukrecja. Cremlin Crude jest wyśmienicie zbalansowany, obok solidnej słodyczy pojawia się mocna i przede wszystkim długo pozostająca w gardle gorycz. Piwo jest mocno palone, oleiste i gładkie. Bardzo, ale to bardzo przyjemne i pijalne. Do teraz nie wiem, jak to się stało, że to piwo nie załapało się na żadne zbiorowe zdjęcie...


O tym piwie pisałem dwa posty (wpisy na blogu, nie okresy wstrzemięźliwości od jedzenia i picia) temu przy okazji przenosin angielskiego Buxton nad pobliską Przemszę (taka rzeka nieopodal) - klik. W zestawieniu zwyczajnie musi się pojawić, bo całkowicie na to zasługuje. Napisałem o nim:
"Piwo sprawia wrażenie bardzo gęstego, jest czarne i przykryte potężną brązową pianą. Ta opada do krążka, ale mimo pt prezentuje się godnie. W zapachu kolejno dostrzegałem ziarno kawy, czekoladę, paloność słodową i wanilię. Forpocztą smaku jest piekielnie mocna paloność, prawie jak popiół. Kawa w smaku sprawia wrażenie mocnej i lekko kwaskowatej. Gdzieś w tle majaczy wiśnia, a obecny alkohol nie jest natarczywy. Bardzo dobre piwo i bardzo dobry RIS. Gorąco polecam"
Ani słowa nie mogę odszczekać. Nawet po wypiciu tych wszystkich risów w krótkim odstępie czasu, ten robi bardzo dobre wrażenie.

Obecność Imperialnego Stoutu od piwowara domowego Leszka Jasińskiego, czyli Bromaniacka, może dziwić, ale skoro miałem go leżakującego, to czemu do niego nie wrócić, skoro okazja porównania go z innymi imperialnymi stoutami jest kusząca niczym studentka? To co mi przeszkadzało w tym piwie, gdy piłem go po raz pierwszy (klik), czyli natarczywy alkohol, znacznie ułożyło się, dzięki czemu piwo nie gryzie i nie piecze tak mocno. Wciąż zachwyca potężną słodowością, mocno palonym aromatem i smakiem, słodką czekoladą, rodzynkami i bardzo wyraźnym kakao. Leszek też jako jedyny do tej pory nie stara się ukryć ekstraktu - 28 blg robi wrażenie. Mam wrażenie, że gdyby takie piwo zostałoby uwarzone przez browar komercyjny, to byłoby murowanym hitem. Prezentuje się bardzo godnie. Oczywiście przy odpowiednim leżakowaniu go. Do czołówki brakuje mu przede wszystkim głębi i złożoności, większej obecności owocowych posmaków, może większej goryczy, ale jest dobrze. Nie polecam jednak żebrania piwa od Bromaniacka, bo będzie mniej dla mnie! 

Tego piwa nie mogłem ot tak wypić w domu. Musiałem zabrać na ostatnią górską wyprawę w 2014 roku. 28 grudnia to dobry dzień, by w zimowych warunkach schroniskowych uraczyć się tym nietypowym imperialnym stoutem. Dla tych, którzy jakimś cudem o nim nie słyszeli, przypomnę, że Hades Gone Wild to reinterpretacja oryginalnego, uwarzonego ponad rok temu Hadesa, czyli RISa z dodatkiem kilku rodzajów papryczek chilli  - pisałem o nim tu. Tamten Hades został na pół roku umieszczony w beczce po francuskim czerwonym winie i odbyła się druga fermentacja - drożdżami dzikimi. Ograniczona pojemność beczki skutkowała mocno limitowaną ilością piwa - mniej niż 600 butelek o pojemności 0,375 l. opuściło rozlewnię, a piwo osiągnęło niebotyczną cenę jak za piwo z Polski. Kij z tym. Chciałem to mam. Zdziczały Hades jest piwem bardzo, ale to bardzo ciekawym. Porównywanie go z Hadesem skończy się jak porównanie Bruca Bannera i Hulka, albo Dra Jekylla i Pana Hyde'a. Niby to ta sama osoba... W dzikiej odmianie piwa z Olimpu dominują winne akcenty (winne grono, wiśnie) w aromacie, a towarzyszy im lekka konina tak typowa dla belgijskich lambików, zapach drewna i wyraźnie wyczuwalna kwaśność. Swoją obecność mocno podkreślają czekolada i kawa, ale to jest zdecydowanie drugi plan. Jest kakao, które pamiętam z Hadesa, nie ma tu jednak papryczek. Pojawia się niemrawe pieczenie, które może z nich wynikać, ale kołatającej mi się w odmętach Alzheimera wody spod papryczek nie uświadczyłem. Ogromnym plusem tego piwa jest jego ułożenie i zbalansowanie. Podejrzewam że przypadkowe jak na taki eksperyment piwny, ale dla mnie się to przede wszystkim genialnie piło. Tylko mało Panie Marcinie, mało!! Na propsy i uznanie zasługuje etykieta i ogólne wrażenie - butelka, korek. 12% alkoholu nie zostało przeze mnie odnotowane w smaku, ani specjalnie mnie nie rozgrzało w ten zimowy dzień.


Hades z Browaru Olimp został chronologicznie wypity jako ostatni. Piwo pękło w chwili, gdy zabrałem się za pisanie tych słów. Czekałem bowiem na upływ magicznej daty przydatności do spożycia, jakby te kilka dni miało coś zmienić. Niemniej jednak spożyłem w Nowy Rok A.D. 2015, dzięki czemu godnie rozpocząłem spożywanie piwa w roku, w którym osiągam wiek chrystusowy. Hadesa przeterminowanego od Hadesa nieprzeterminowanego odróżnia przede wszystkim znacznie mniej odczuwalny alkohol. Lubię alkohol, ale nie brakowało mi go. Niestety znacznie mniej odczułem też papryczki. To in minus, bo to mi się bardzo w tamtym podobało. Obok wyraźnego kakao, czekolady i kawy pojawił się smak i posmak rumowy. Bardzo przyjemny, rozgrzewający i nienachalny. To wciąż bardzo dobre, tęgie i gęste piwo. Znacznie się ułożyło przez czas leżakowania w magicznej Szuflandii. Jak ktoś ma to polecam, jak nie ma to cóż. Może jeszcze wróci...




To było miejsce, gdzie wpis miał się w jego założeniu zakończyć, ale dał znać o sobie mój nabyty zakupoholizm. Pomyślałem sobie. Ej, Tomasz dałnie, chyba nie chcesz robić wpisu i spróbować tylko dziewięciu rosyjskich imperialnych stoutów, to wieś godna Sosnowca! Pojechałem więc do sklepów i wykupiłem wszystkie inne, które znalazłem. Dla bezpieczeństwa płynności finansowej i spłaty kredytu nie pojechałem na Mariacką... No ale tak czy siak wzbogaciłem się o kilka RISów.


Trzynaście piw w jednym wpisie nie zdarza się często w piwnej blogosferze, więc liczę na dozę uznania, bo mogłem pójść śladem efektownych zdjęć, lansowania się z piwem nad lokalną sadzawką, albo parowania risów z fazami księżyca i rozbić to na trzynaście wpisów. No ale po co... Przynajmniej dwa z powyższych imperialnych stoutów są kontrowersyjne. Partizan swojego (drugi od prawej, trzeci od lewej i prawy ze środkowych jednocześnie) nazywa po prostu stout. Umówmy się jednak, że 8,2% alkoholu mieści się jednak w granicach stylu bardziej niż Saint Petersburg, którego można by bez obciachu wrzucić między FESy. Zdziwaczali Brodacze swe Double Perle określają jako Coffee Milk Stout, ale przy 8,6% jest to po prostu imperial, nawet gdy wychodzi z niego kawa z mlekiem.


Imperial Russian Stout to mój pierwszy kontakt z holenderskim Emelisse. Trudno w to uwierzyć, ale to fakt. Miał u mnie  większe szczęście, niż inne browary, które zwykle służą do pokazywania, jakie to dobre piwo się pije. To piwo było wyśmienite. Szczególną uwagę zwróciłem na gęstość i solidną, zbitą pianę, jaka wytworzyła się w szkle. Jest bardzo ciemno - płyn jest czarny, a piana brązowa. W zapachu przede wszystkim słód, kakao, kawa, melasa i prażone akcenty, którym towarzyszą suszone owoce. Sporą kompleksowość aromatu uzupełniają słodycz i gorycz smaku, bogate w kakao, nuty prażone, owocowe. Piwo pozostawia długi posmak, rozgrzewa, a przy niskim wysyceniu jest bardzo pijalne. I bardzo, bardzo dobre. Od dziś obiecuję nie omijać (u)znanych browarów tylko dlatego, że są (u)znane.




Przegląd piw z browaru Weird Beard, który zrobiłem w 2014 roku (klik!), pokazał mi, że mam do czynienia z ciekawą inicjatywą, a piwa są nietuzinkowe. Nie mogłem więc oprzeć się imperialnemu stoutowi, szczególnie że jego pojedynczą wersję piłem i opisałem wtedy. Podwójna perła - coffee milk stout - jest piwem bardzo mocno słodowym, ma lekko palony i bardzo mocno czekoladowy charakter. Pojawiają się też delikatne ciemne owoce - przede wszystkim suszona śliwka, ale też rodzyny. Już w zapachu daje się wychwycić chmielowość. Imponująca jest piana - duża, zbita i trwała. Jakby miała w ogóle nie zniknąć. Samo piwo jest czarne i oleiste. W smaku dominuje intensywne palone zboże, ziarno kakaowca i kawa. W smaku i posmaku zaznacza się wyraźna gorycz chmielowa, co mi bardzo odpowiada. W Double Perle w ogóle nie wyczułem alkoholu, ale w czasie picia pojawiła się laktoza, na szczęście nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem - było jej mało. Świetne piwo! 




Stout (8,2%) z londyńskiego browaru Partizan, to romans z najcięższą odmianą piw tęgich. Jak zwykle spore wrażenie robi etykieta piwa, na której prężące się postaci układają się w nazwę piwa. Oszczędnie, pomysłowo i elegancko. Samo piwo utrzymuje się w tej estetyce. Jest czarne, wieńczy się czapą piany i nie wstyd się z takim pojawić nawet na imprezie piwnych geeków. Piwo jest zdecydowanie zbyt jednowymiarowe, jak na stout imperialny. Potężnie słodowe, kawowe, wręcz kwaśne. Kontruje je co prawda wyraźna gorycz i mocno palony aromat, ale piwo nie ma oczekiwanej głębi. Cechuje je tylko średnia pełnia i przyjemna gładkość. Pewnie gdybym postrzegał to piwo jako foreign extra stout, to miałbym mniej zastrzeżeń, a tak jest mocno przeciętnie...


Dzięki katowickiemu Browariatowi, Imperial Stout z niemieckiego browaru Schönramer to piwo dobrze mi znane i lubiane. Za stosunkowo niską cenę otrzymujemy bowiem bardzo dobre piwo. Bardzo ciemnobrązowe z niewielką warstewką piany. Ale za to bardzo ładnie pachnie. Dominuje słodycz orzechów, karmel i paloność, ale pojawia się także ciekawa owocowość i trawiastość, pewnie odchmielowe. Uwydatnia się to w smaku, gdyż chmiel daje piwu wyraźną gorycz w posmaku. Samo piwo jest raczej słodkie i czekoladowo-kawowe. W tle pojawiają się kojarzące się z rodzynkami akcenty. Niskie wysycenie sprawiło, że piło mi się dobrze.

To było ostatnie piwo roku 2014. Zamknąłem więc ten udany rok imperialnym stoutem, a obecny rozpocząłem tym samym. Czy to może być zły rok? Oczywiście nie. Muszę się wybrać na piwo do Browariatu, gdyż robiąc to zdjęcie chciałem ściągnąć z półki szkoło z Schönram, ale zdałem sobie sprawę z faktu, że nie posiadam takowego w kolekcji. To niedopatrzenie trzeba będzie naprawić, albo pieczątkami, albo zwyczajnym rozbojem.

Stout imperialny zwany russian imperial stoutem to styl, wobec którego nie można pozostać obojętnym. Te kilkanaście pozycji pokazało mi, że risy mają ogromny potencjał, a przy tym mogą się bardzo różnić. Z uwagi na sporą odmienność poszczególnych piw, trudno mi jednoznacznie wskazać które jest (naj)lepsze, a które (naj)gorsze, ale podjąłem ten wysiłek emocjonalno-intelektualny i zrobiłem to. W skrócie wyglądało by to tak:

1. Rain shadow; 2. Hades Gone Wild (oba można spokojnie zamienić miejscami - tak różne to piwa); 3. Emelisse; 4. Cremlin Crude; 5. Double Perle 6. Black block 7. Temptation; 8. Hades; 9. Schönramer; 10. Partizan; 11. Viking Chili Stout; 12. Saint Petersburg. Stout Leszka Bromaniacka spokojnie lokuje się między 9. a 10. No ale nie jest komercyjny.

Zdecydowanie Hades Gone Wild powinien być w osobnej kategorii, bo to piwo tak bardzo inne. Sława!

A i foty, o których zapomniałem na początku:







Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy